Aktualności
Choć sezon grzewczy jest już za nami, węgiel opałowy wcale nie tanieje, a jego ceny biją kolejne rekordy. Za tonę ekogroszku na składach płacić trzeba już 2,5-3 tys. zł lub nawet więcej. I to pomimo tego, że ten sam produkt w e-sklepie Polskiej Grupy Górniczej kosztuje około 1 tys. zł. Z powodu tak drastycznej różnicy w cenie wśród klientów zawrzało. Według górniczych związków zawodowych "cały gigantyczny zysk przechwytywany jest przez spekulujących pośredników". – Nie są to ponadprzeciętne zyski sprzedawców, tylko efekt braku surowca – ripostują handlowcy.
Sytuacja na rynku węgla opałowego w ostatnich tygodniach stała się absurdalna. Tani węgiel z krajowych kopalń teoretycznie dostępny jest każdego dnia – można go kupić bezpośrednio przy kopalni albo przez internet poprzez e-sklep prowadzony przez Polską Grupę Górniczą. Cena tony ekogroszku sięga tam około 1 tys. zł, w zależności od tego, z której kopalni wydobyto surowiec. To jednak tylko w teorii, bo w praktyce – jak mówią na Śląsku – łatwiej wygrać w totolotka, niż kupić węgiel bezpośrednio od producenta. Dostępne ilości schodzą na pniu.
Wszystko przez to, że czarnego paliwa jest po prostu za mało. Natomiast popyt wcale nie spada, bo ludzie już gromadzą zapasy na zimę w obawie przed jeszcze wyższymi cenami i jeszcze większymi brakami u sprzedawców, spowodowanych wstrzymaniem importu rosyjskiego surowca.
Klientom pozostają więc zakupy u pośredników. Tyle że tam ceny szybują do kosmicznych poziomów i to nawet jeśli skład znajduje się zaledwie kilka kilometrów od kopalni, z której bierze węgiel. Przykładowo, za wspomniany już ekogroszek trzeba zapłacić dziś co najmniej 2,5 tys. za tonę, a bywa, że cena przekracza 3 tys. zł.
"Na jesieni węgiel będzie nieosiągalny"
Ogromne różnice w cenie tego samego produktu spowodowały, że wśród odbiorców węgla opałowego zawrzało. Związkowcy z "Sierpnia 80" przekonują, że winni są sprzedawcy, którzy naliczają gigantyczne marże. W liście do premiera Mateusza Morawieckiego alarmują, że to dopiero początek problemów, bo do końca roku problem braku węgla dla odbiorców indywidualnych jeszcze się pogłębi.
Z tymi zarzutami nie zgadzają się sprzedawcy węgla i wyjaśniają, jak dochodzi do gigantycznych różnic pomiędzy ceną u producenta i na składach.
"Obecnie mamy dwa równolegle funkcjonujące rynki węgla opałowego. Pierwszy to rynek polskiego węgla, którego bardzo brakuje. Widzimy oczywiście, że węgiel ten jest oferowany przez sklep internetowy PGG po niskich cenach, ale wiemy też, że kupienie go tam graniczy z cudem. Na składach autoryzowanych sprzedawców węgiel także sprzedawany jest w cenach relatywnie niskich – można to sprawdzić na stronie producenta, na której te ceny są publikowane – w rzeczywistości węgla tam także brakuje albo są zapisy na dostawy z dwutygodniowym terminem oczekiwania" – relacjonuje Łukasz Horbacz, prezes Izby Gospodarczej Sprzedawców Polskiego Węgla.
Dodaje, że równolegle działa rynek węgla importowanego. Koleją przez granicę wschodnią węgiel już nie wjeżdża – rosyjski z powodu embarga, a kazachski z powodu blokady tranzytu przez Rosjan. Dlatego, jak wyjaśnia Horbacz, czarne paliwo przypływa do nas statkami z różnych egzotycznych stron świata i jest odpowiednio droższe. Jak informują sprzedawcy, koszt zakupu ekogroszku w portach już dziś grubo przekracza 2,3-2,4 tys. zł brutto w hurcie i nawet przy tych cenach nie jest on swobodnie dostępny.
– I teraz dochodzimy do najważniejszego – węgla opałowego w Polsce brakowało jeszcze przed wojną w Ukrainie, a wprowadzenie embarga na import surowca z Rosji zdecydowanie te problemy pogłębiło. Jest wiele małych składów, które wkrótce albo zawieszą działalność, albo całkowicie się zamkną. Bo jeśli przedsiębiorca sprzedawał np. 100 ton węgla miesięcznie i miał przy tym określoną marżę, to jeśli dziś dostaje miesięcznie 30 ton – to jaką musi mieć marżę, by pokryć wszystkie koszty i utrzymać skład? To dlatego te ceny szybują na składach węgla, ale nie są to ponadprzeciętne zyski sprzedawców, tylko efekt braku surowca. Dla mnie to niezrozumiałe, że o wzrost cen w takiej sytuacji obwinia się właśnie sprzedawców – wyjaśnia prezes IGSPW.